sobota, 18 marca 2017

3. Bulletproof

Oxygen deprivation


~*~

Gdyby Seokjin nie powiedział o wszystkich objawach anginy, nie czułbym teraz niby powiększonego migdałka i nie zastanawiałbym się nad osuniętym językiem.
Przez całą drogę do klubu liczyłem nim swoje zęby. Zdecydowanie powinienem leżeć teraz w łóżku i odpoczywać. Jednak jeden dzień mnie przecież nie zbawi. Od razu nie umrę z powodu nieleczonej anginy. A Taehyung prawdopodobnie więcej by się do mnie nie odezwał, gdybym po raz enty odmówił mu wyjścia.
Niestety za bardzo ceniłem sobie przyjaźń z nim, żeby odsunąć się od Kima.
W głowie jednak nie siedziała mi jedynie choroba, a także nieznajomy, który wchodził do kliniki Seokjina. Miał tę samą broszkę, co Minhyuk. Też siedzi w brudnych interesach. Dlaczego nie spotkałem go wcześniej?
Po dziesięciu minutach spaceru i półgodzinnej jeździe metrem, byliśmy przed klubem, który wybrał starszy. Było kilka minut przed dwudziestą, a jednak cały budynek tętnił życiem.
Przed wejściem do klubu stał bramkarz, który wpuszczał ludzi chyba tylko i wyłącznie oceniając po swoim własnym widzimisię. Zacząłem się wahać, czy w ogóle zostaniemy wpuszczeni do tego miejsca. Mężczyzna miał bardzo nieprzyjemny wzrok, który od razu wywołał u mnie dreszcze.
- Patrz jak to się robi - szepnął mi do ucha Taehyung. Rozluźnił ramiona, wsunął dłonie do kieszeni jeansów i jakby był stałym bywalcem klubu, ruszył w stronę wejścia. Sam powoli poczłapałem za nim.

- Cześć, jak leci? - spytał pstrykając palcami. Niczym stary, dobry znajomy puścił ochroniarzowi oczko. Prawie udało mu się przejść przez drzwi, jednak zanim dumnie przekroczył wrota do raju, zatrzymała go wyciągnięta ręka mężczyzny. Zdziwiony, udając oburzenie spojrzał na bramkarza.
- Nie widziałem was tutaj wcześniej. Nazwiska?
- No jak to? Mnie nie poznajesz? To ja - Kim Taehyung!
Uśmiechnąłem się pod nosem. Lekcje aktorstwa naprawdę przynosiły efekty, bo Tae wydał mi się wyjątkowo przekonujący.
Bramkarz zmarszczył brwi i przyjrzał się Kimowi. Sprawiał wrażenie, jakby miał rentgen w oczach, którym właśnie prześwietlał rozentuzjazmowanego dwudziestoczterolatka.
Po chwili jednak skrzywił się.
- Ty?
Nagle osiłek przeniósł swój świdrujący wzrok na mnie. Niepewnie wskazałam na siebie palcem. Czułem na sobie spojrzenie nie tylko mężczyzny, ale i Tae, w którego oczach tliła się iskierka nadziei, że dzięki mojemu imieniu jakimś cudem wejdziemy do klubu.
- Jeon Jungkook.
Mężczyzna na moje imię otworzył szerzej oczy. Odsunął się jakby nieco skruszony, po czym uprzejmie wskazał nam dłonią wejście do klubu.
- Przepraszam najmocniej. Proszę, wejdźcie. Miłej zabawy.
Taehyung odwrócił się do mnie, a uśmiech na jego twarzy poszerzał się z każdą sekundą.
- No! I żeby więcej mi się to nie powtórzyło! - powiedział groźnie, przechodząc obok ochroniarza, by już po sekundzie postawić pierwsze kroki w klubie.
Mijając mężczyznę, poczułem się dziwnie. Odkąd tylko podałem mu swoje imię i nazwisko, jego aura zupełnie się zmieniła. To silne, stanowcze wrażenie zniknęło, a na jego miejsce wstąpiło coś bardzo lichego i potulnego. Jakby… bał się?
Zatrzymałem się na chwilę w miejscu, by dokładnie mu się przyjrzeć, by znaleźć jakiś szczegół. Dlaczego się wzdrygnął, kiedy stanąłem tuż przy nim? Przecież nigdy nie zrobiłem nikomu krzywdy i nie chciałem tego zrobić.
Nie widziałem wcześniej tego ochroniarza. Skąd więc on mnie prawdopodobnie znał?
- Kookie, nie wiem coś ty nabroił, dlaczego nas wpuścił po usłyszeniu twojego nazwiska, ale od dzisiaj zabieram cię do każdego klubu!
Kim przerzucił przez moje ramiona swoją rękę, a następnie wesoło poczochrał ciemne włosy. O ile hyung był cały rozweselony, o tyle ja czułem ogromny niepokój. Coś dziwnego wisiało w powietrzu, czego nie potrafiłem nazwać. Być może było to za sprawą tej nietypowej sytuacji z bramkarzem, być może przez anginę, ale wszystko co znałem, wydawało mi się obce, niezrozumiałe i dziwne.
Nie miałem jednak okazji, by dłużej się zastanowić nad tym wszystkim, gdyż starszy od razu pociągnął mnie w nieznanym kierunku. Szedłem posłusznie za nim, trzymając kurczowo jego dłoń, by przypadkiem się nie zgubić.
Tae torował drogę pomiędzy roztańczonymi ludźmi, którzy nawet nie zwracali na nas najmniejszej uwagi.
Wnętrze mieniło się głównie różowym i fioletowym światłem, co jakiś czas przebijając czerwony bądź zielony laser. Im bliżej jednak byliśmy baru, tym wyraźniej widziałem zmysłową czerwień, która w zamyśle pewnie miała pobudzać apetyt na drogi, uzależniający alkohol.
Już po chwili ten kolor był jedynym, który ranił moje oczy.
Hyung zatrzymał się przy barku i od razu usiadł na wysokim krześle. Przez moment stałem w bezruchu, po prostu rozglądając się dookoła. Ludzie przychodzili z drinkami, odchodzili, pili na miejscu, tańczyli, przepychali się, jakaś para dziewczyn całowała się pod ścianą, mężczyzna zaciągał kobietę do darkroomu… Niby nic się nie działo. Ja jednak byłem pewny, że nie powinienem się tutaj znaleźć. To nie jest moje miejsce. Nie pasuję tutaj.
Do tego zrobiło się słabo, jak tylko poczułem nagłe uderzenie gorąca, a do moich nozdrzy dotarł dotąd nieznany mi zapach. Gdy spojrzałem na wysokiego chłopaka, który przechodził obok, domyśliłem się, że był to zapach papierosa. Albo i nie. Palił coś, ale nie byłem do końca przekonany, czy był to tytoń.
- Dwa szybkie shoty poproszę. - Taehyung bezzwłocznie podał barmanowi za ladą zamówienie i położył odpowiednią ilość pieniędzy na ciemnym marmurze. - Kookie, usiądź - rozkazał, ciągnąc mnie za rękaw bluzy.
Niepewnie zająłem miejsce na wysokim stołku obok niego, wciąż się rozglądając.
- Kochany, rozluźnij się.
Poczułem, jak starszy poklepał pokrzepiająco moje kolano. Poza tym chyba nie zwrócił na mnie zbytniej uwagi, bo już złapał kontakt wzrokowy z jakimś mężczyzną, siedzącym po drugiej stronie baru.
- Tae, nie podoba mi się tutaj. Może chodźmy gdzieś indziej?
- Głupoty gadasz. Masz, napij się. - Taehyung podsunął pod mój nos kieliszek z alkoholem, jednak tylko podziękowałem i pokręciłem przecząco głową.
- Ch-chyba jednak wypiję tylko sok.


[...]

Miałem sporo wątpliwości co do tego miejsca. Jednak kiedy tylko Taehyung porwał mnie na parkiet, wszystkie obawy zniknęły. Naprawdę dobrze bawiłem się w jego towarzystwie. Wygłupialiśmy się, śmialiśmy. W pewnym momencie nawet zapomniałem o wszystkich złych rzeczach, o tym, że tak właściwie jestem chory i klub to ostatnie miejsce, gdzie powinienem się wtedy znaleźć.
Trochę się bałem, że Kim całkowicie mnie zostawi i zajmie się szukaniem sobie kogoś, jednak tego nie zrobił. A nawet jak znalazł chłopaka, który go zainteresował, to i tak nie zostawił mnie samego.
Spędziliśmy na zabawie już z dobre trzy godziny. Zmęczony tańcem pozostawiłem hyunga z jego nowym przyjacielem i przysiadłem przy barze. Poprosiłem barmana o szklankę wody, którą już po chwili dostałem. Niemal na raz wypiłem całą jej zawartość, a pustą odłożyłem z powrotem na blat.
Odwróciłem się na krześle tak, by móc patrzeć na roztańczony parkiet.
Unoszący się dym nieco przysłaniał widok, a światła, które mocno raziły po oczach, też niczego nie ułatwiły.
Przeczesałem dłonią włosy i poprosiłem barmana, by podał mi mój plecak, który u niego zostawiłem.
Ten bez wahania oddał moją rzecz. Wyciągnąłem telefon. Próbowałem go uruchomić, jakbym liczył, że przez ten czas, bateria sama się naładuje. Jednak jak tylko telefon się włączył, zdążyłem jedynie zobaczyć godzinę. Potem znowu umarł.
Przekląłem pod nosem. Chciałem dać Minhyukowi znać, że żyję i żeby się nie martwił. Chociaż powinienem to już zrobić jakiś czas temu. Powoli zżerały mnie wyrzuty sumienia. Minhyuk z pewnością się o mnie martwił… Nie chciałem go denerwować.
Podałem barmanowi swój plecak, po czym wstałem z miejsca.
Chciałem skorzystać z telefonu Taehyunga. Mimo to jednak nie liczyłem, żeby i jego komórka była sprawna.
Spojrzałem na parkiet. Wtedy coś, a raczej ktoś, przykuł bardziej moją uwagę niż zagubiony w tłumie Taehyung.
Tę pomarańczową czuprynę poznam wszędzie i zawsze.
Jimin był jednak zbyt zajęty rozmową z jakimś wysokim blondynem, by zwrócić uwagę na cokolwiek, co działo się dookoła niego. Poza tym był jakiś… niespokojny? Rozglądał się na wszystkie strony, co chwila przeczesywał palcami rudawe kosmyki. Stojący obok niego blondyn próbował go jakoś uspokoić i złapał go za ramiona. Po chwili skierowali się na schody prowadzące w dół, prawdopodobnie przeznaczone dla ludzi… wtajemniczonych?
Coś dziwnego popchnęło mnie do tego, by ruszyć w tamtym kierunku. Gdzieś w środku obudziła się we mnie cząstka, która pragnęła zajrzeć do tamtego miejsca, chociaż większa część świadomości próbowała ją stłumić. Przecież to nie moja sprawa, nie powinienem się w to mieszać. Poza tym, to prywatna sprawa Jimina z kim się zadaje. Ale z drugiej strony… Co jeżeli działo mu się coś złego? Coś, czemu mogłem zapobiec?
Zerknąłem jeszcze tylko na parkiet i wyszukałem wzrokiem Taehyunga. O niego akurat nie musiałem się martwić. Chyba znalazł swojego rycerza na białym rumaku, który z ogromnym pożądaniem całował jego wargi i ciągnął za włosy.
Westchnąłem cicho na samą myśl o dość… burzliwym życiu uczuciowym Taehyunga. Hyung miał naprawdę ogromny problem z tym, że zdecydowanie za szybko się zakochiwał, ale i równie szybko nudził.
Starszy, po oddaniu ostatniego pocałunku, uśmiechnął się, po czym skierował się do łazienki.
Gdy straciłem Kima z pola widzenia, zrobiłem krok w stronę słabo oświetlonych schodów. Nieco się wychyliłem, by zobaczyć, co znajduje się na samym dole. Wyglądało to jak piwnica. W ciemności przebijało się jedynie ciepłe, pomarańczowe światło, których promienie wychodziły przez szpary zamkniętych drzwi.
Rozejrzałem się dookoła, a nie widząc, żeby ktokolwiek się mną zainteresował, zbliżyłem się do schodów. Jednak wtedy stało się coś dziwnego. Nie mogłem oddychać. Jakby coś niewidzialnego ścisnęło moje gardło i odebrało dopływ powietrza. Szybko zresztą się zorientowałem, że nie tylko ja miałem ten problem.
Barman od razu padł na ziemię, podobnie jak kilku ludzi przy barze. Wszyscy zaczęli się krztusić i kaszleć.
Muzyka zdawała się być głucha pomiędzy wszystkimi odgłosami, przy akompaniamencie których ludzie próbowali łapać powietrze.
Oparłem się jedną ręką o ścianę, chcąc momentalnie pojąć, co się dzieje.
W głowie pojawiło się mnóstwo myśli, jednak zanim zdążyłem je wszystkie przeanalizować, osunąłem się na ziemię. Oczy niemiłosiernie zaczęły mnie piec, a obraz już po chwili rozmazał się za sprawą morza łez.
Ludzie resztkami sił zaczęli piszczeć i biec w kierunku wyjścia. Jak za mgłą widziałem kilka ubranych na czarno postaci, którzy łapali przypadkowych ludzi. Mieli… Maski na twarzach? Nie widziałem… Może to tylko wymysł mojej wyobraźni? Wydawało mi się?
Przyłożyłem do ust rękaw bluzy i wydychałem w niego powietrze. Chciałem się podnieść, jednak nie miałem na to siły. Nogi miałem jak z waty.
Przeraźliwe piski oraz krzyki zaczęły powoli ucichać. Wszystko jakby przestało istnieć.
Widziałem jedynie bardzo wyrazisty, jasny kształt, który nagle stał się większy. Nie wiedziałem co to, albo kto. Dopiero kiedy przystawiono do moich ust jakiś miękki materiał, z niewielkim trudem przerzucono moją rękę przez czyjeś męskie, szerokie barki i przy pomocy kogoś wyższego sprowadzono na dół, wszystko zaczęło na nowo istnieć.
Oddychałem. Znowu.
Chłodne, świeże powietrze przywróciło mi życie, którego o mało nie straciłem.
Szum w mojej głowie zaczynał w końcu przybierać kształty dźwięków. W tym miękki i przerażony głos Jimina.
- Jungkookie!
Wszystko działo się raptem kilkanaście sekund. Dla mnie jednak była to wieczność. Wręcz czułem, jaką wędrówkę pokonuje powietrze przez nos, gardło, krtań, tchawicę, oskrzela i w końcu trafia do płuc, gdzie wraz z wydechem zabiera ten szkodliwy, ciężki gaz poza osłabiony organizm.
Gdy na nowo otworzyłem oczy, zobaczyłem twarz Parka, który siedział obok mnie i delikatnie szarpał za koszulkę.
Chłopak odetchnął z ulgą, kiedy na niego spojrzałem. Po chwili rozejrzałem się dookoła. Byliśmy na tylnym wyjściu z klubu. Sam siedziałem oparty plecami o ogromny kontener, a przed sobą miałem ceglaną ścianę i otwarte, metalowe drzwi.
- J-Jim… - Próbowałem wydusić z siebie imię starszego, jednak przyszło mi to z ogromnym trudem. Każdy łyk powietrza bolał. Moje płuca jakby ważyły tonę…
Kaszlnąłem głośno, podkurczając przy tym nogi. Było mi cholernie gorąco i bardzo niedobrze. W ustach czułem dziwny posmak węgla.
- Kookie, spokojnie. Już wszystko w porządku - szepnął Park, czule zaczesując wpadający do moich oczu kosmyk włosów.
- Tae… Taeh… On tam z-z-zo… - Nie potrafiłem wypowiedzieć żadnego słowa. Powietrze wciąż z trudem przechodziło przez moje gardło.
Jimin polecił mi nieco pochylić się. Posłuchałem go i od razu wykonałem polecenie.
Park w tym czasie pokrzepiająco gładził moje plecy, jakby sam chciał oddać mi odrobinę swojej siły. Co chyba podziałało, bo poczułem przypływ życia oraz energii.
W jednej chwili gwałtownie zerwałem się z miejsca. Przyłożyłem do ust i nosa rękawek bluzy i nie oglądając się za siebie, po prostu wbiegłem do budynku. Słyszałem jeszcze wołanie Jimina jednak stawało się ono coraz cichsze wraz z każdym, kolejnym krokiem. Gdy tylko wbiegłem po schodach na górę, od razu poczułem jak oczy na nowo zaczynają mnie piec. W pomieszczeniu już były otwarte okna. Aż wszystkie 3... Niektórzy ludzie powoli wracali do życia. Tłumami pchali się do drzwi, wpadając na siebie, popychając, wykrzykując przeróżne przekleństwa i inne niemiłe epitety, byleby tylko jak najprędzej dotrzeć do wyjścia.
Wśród rozszalałego tłumu nie widziałem jednak Taehyunga.
Łzy spływające z moich oczu skutecznie utrudniały widzenie. Potrząsnąłem głową, próbując przypomnieć sobie plan budynku i miejsce, gdzie mógłbym znaleźć Taehyunga.
Od razu pojawił mi się obraz tego, jak starszy migdalił się z nieznajomym, a potem odszedł… Łazienka!
Rozejrzałem się po klubie. Jak tylko odnalazłem odpowiedni kierunek, rzuciłem się w bieg.
Te około pięćdziesiąt metrów z hakiem wydawało mi się najdłuższym dystansem w życiu. Musiałem przepychać się między wrzeszczącymi ludźmi, którzy na domiar złego spychali mnie na zupełnie inną stronę. Uderzyłem jakiegoś chłopaka łokciem, szarpnąłem dziewczynę za włosy. I nawet nie przeprosiłem…
Ale nie miałem na to czasu. Taehyung. Liczył się tylko Taehyung.
Po ciężkiej przepychance w końcu dotarłem do łazienki. Niemalże od razu pchnąłem ciężkie, zielone drzwi. Początkowo nie chciały się otworzyć. Szarpałem za klamkę tak mocno, jak tylko potrafiłem, jednak te ani drgnęły. Liczyła się każda sekunda, więc nie bawiłem się w żadne delikatne otwieranie. Zebrałem w sobie resztki siły i kopnąłem klamkę. Na całe szczęście ta nie stawiała już żadnego oporu. Opadła na ziemię z charakterystycznym dźwiękiem metalu upuszczonego na gresowe płytki.
- Taehyung?! - zawołałem głośno. Przeszedłem szybkim krokiem za ogromny filar, za którym zobaczyłem to, czego nigdy w życiu bym nie chciał widzieć.
Nieprzytomny Kim leżał na udach jakiegoś chłopaka, który przytrzymywał mu głowę i przykładał rękaw swojej koszuli do jego noska.
- Tae! - wrzasnąłem.
W mgnieniu oka znalazłem się przy przyjacielu. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała niesamowicie powoli, bardzo słabo. Już wsunąłem dłonie pod kolana oraz plecy starszego, by podnieść go i wyjść. Jednak jak tylko odsunąłem rękaw bluzy od twarzy, od razu zacząłem kaszleć. Powietrze na nowo było ciężkie, a oddychanie praktycznie stało się niemożliwe.
Jak za mgłą zobaczyłem, że chłopak, który wciąż trzymał Taehyunga na kolanach, postukał palcem najpierw w swój nos ukryty za materiałem koszuli, a potem w płytki.
Lekko też pochylił głowę, kiedy dotarło do niego, że nie do końca rozumiem jego sygnał. Mój mózg potrzebował dłuższej chwili, by ogarnąć co chłopak miał na myśli. Od razu przytaknąłem nos do chłodnych płytek. W jednej chwili dotarł do mnie smród moczu połączony z innymi nieprzyjemnymi zapachami, ale pomiędzy tym wszystkim znalazłem powietrze.
Wziąłem tak głęboki łyk życiodajnego gazu, jakby miał być moim ostatnim. Czując jak płuca wypełniły się całkowicie, wstrzymałem oddech. W jednej sekundzie wziąłem Taehyunga na ręce oraz pozwoliłem nieznajomemu oprzeć się o moje przedramię, kiedy wstawał. Nie protestowałem też w sprawie trzymania się mojej bluzy, gdy w ekspresowym tempie skierowaliśmy kroki do wyjścia. Jako że główne drzwi wciąż były oblegane, od razu nakierowałem nas na schody prowadzące w dół. Nieznajomy chyba znał drogę, bo jak tylko dotarliśmy do zejścia, zbiegł pierwszy i na nowo otworzył zamknięte, metalowe drzwi, przez które wszedłem.
Nieznajomy jak tylko wydostał się na zewnątrz, kilka razy głośno kaszlnął. Pochylił się kładąc dłonie na kolanach, wcześniej w ekspresowym tempie zrzucając z siebie kraciastą koszulę i pozostając jedynie w czarnym t-shircie.
Sam natomiast poczułem ogromną ulgę, kiedy mogłem wypuścić z płuc brudne powietrze i zaczerpnąć tego świeżego, nie doprawionego o nieprzyjemne zapachy.
- Yoongi! W porządku? - Przy nieznajomym w oka mgnieniu pojawił się Jimin, który kurczowo ściskał w dłoni telefon. Pogładził chłopaka po plecach, a gdy uzyskał twierdzącą odpowiedź, skierował swój wzrok na mnie.
Niczym porcelanową lalkę odłożyłem Taehyunga na ziemię, a potem usiadłem tuż przy nim, kładąc jego głowę na swoich udach.
- Tae, proszę - szepnąłem, gładząc palcami blade policzki przyjaciela, które chyba po raz pierwszy były tak pozbawione jakichkolwiek kolorów, jakiegokolwiek życia…
Przypatrywałem się jego twarzy w nadziei, że pojawi się na niej jakikolwiek żywy grymas. Oderwałem jednak wzrok od Taehyunga, kiedy po jego drugiej stronie uklęknął znajomy Jimina oraz sam Park.
Zielone włosy, kraciasta koszula, brożka z jeleniem przypiętym na piersi… To ten sam chłopak, którego minąłem przy wejściu do kliniki Seokjina! Co tutaj robił?
Yoongi przejęty sytuacją przypatrzył się wolnoopadającej klatce piersiowej Taehyunga, a już po chwili sięgnął do guzików jego koszuli.
- Hyung, wiesz co się tam w ogóle stało? - Głos Jimina był o dziwo opanowany. Sprawiał wrażenie, jakby miał wszystko pod kontrolą, chociaż widziałem w jego oczach mnóstwo niepewności i strachu.
- Spójrz na jego czerwone kreski - Zielonowłosy przejechał palcem po policzku Taehyunga, na których rzeczywiście znajdowały się takowe niedoskonałości. Potem spokojnie rozpiął guziki koszuli młodszego, by nie utrudniała mu oddychania i zatrzymał się na środku tego szlaki.
- Ktoś prawdopodobnie wpuścił do wentylacji sporą ilość gazu pieprzowego. Zdejmijcie bluzy i nie pocierajcie oczu. Tak, wiem, pieką jak cholera. Starajcie się mrugać jak najszybciej, żeby pozbyć się gazu wraz ze łzami.
- Dlaczego ktoś miałby to robić? Znaczy… wpuszczać ten gaz? - spytałem nagle, odgarniając z czoła kosmyk włosów leżącego na moich udach przyjaciela. Nic nie rozumiałem z tej sytuacji. Nie potrafiłem nawet wyciągnąć żadnych wniosków, które, z wiedzą którą miałem, byłyby w stanie naprowadzić mnie na jakikolwiek trop. Nic. Kompletna pustka.
- Jungkookie, to mogła być…
- Chimchim!
Udzielenie odpowiedzi przez Parka przerwało wołanie Minhyuka, który podbiegł do nas prawie w oka mgnieniu.
W tej samej chwili Taehyung zachłysnął się powietrzem, a wraz z tym głębokim, żywym wdechem poderwał się do siadu.
Odetchnąłem z niemałą ulgą. Od razu przytuliłem się do boku przyjaciela, w duchu dziękując za to, że Kim żył.
- Co tu się stało? - zapytał najstarszy z towarzystwa, patrząc zarówno na Jimina, jak i na Yoongiego, który ociężale podniósł się na stójki. Po chwili też przedstawił Minhyukowi prawdopodobną przyczynę całego zamieszania.
Lee przeklął i w złości kliknął językiem.
- To musi być ich sprawka - powiedział zły, nerwowo przeczesując ciemne włosy.
Dawno nie widziałem go tak zdenerwowanego…
- Mówiłem ci, żebyś nie mieszał się w ich umowę z Lizardami. - Głos zielonowłosego był niski, opanowany, a przy tym niesamowicie groźny. Aż przeszły mnie ciarki na sam jego dźwięk. Nie spojrzał jednak na Minhyuka. Uciekał od niego wzrokiem, jakby bał się podnieść na niego swoje kształtne oczy.
Hyukie musiał cieszyć się ogromnym respektem.Chociaż niekoniecznie mnie to zdziwiło, zwłaszcza, że uważnie słuchałem jego historii z której jasno wynikało, że był zdecydowanie na najwyższym szczeblu w tej całej, chorej, gangsterskiej hierarchii. Poniekąd imponowała mi władza, jaką posiadał. Równie dobrze mógł w tym miejscu zabić tego całego Yoongiego, nawet Jimina czy mnie i nikt by go nie złapał. Przecież to wydawało się takie proste...
Potrząsnąłem jedynie głową, by odtrącić od siebie te okropne myśli. Nie. Nie powinienem myśleć w takich kategoriach. To jest złe. A wszystko co złe, przeciąga mnie na czarny świat.

- Rozwiążemy to później, dobra? Namjoon już do mnie dzwonił, że wysłali stado psiarni i sikawkowych. Lepiej, żeby nas tutaj nie było. Jeżeli znowu zobaczą cię w takich głupich okolicznościach, to nawet Yukwon ci nie pomoże, Yoongi. Wróćcie do domów, dobra? Jutro o 7-mej spotkajmy się w norze. Jungkook... - Minhyuk zwrócił się do mnie. Uniosłem na niego wzrok, wciąż obejmując zszokowanego, trzęsącego się z emocji i kaszlącego Taehyunga. No tak… Przecież nie było szans, żeby moje samowolne wyjście rozeszło się po kościach. Nawet nie chciałem myśleć, jak przez te kilka godzin umierał ze strachu. Do tego to wszystko zakończyło się taką katastrofą...
- Dasz radę zaprowadzić kolegę do samochodu? Zabiorę was do domu.




a/n: Wybaczcie, że przychodzę ze wszystkim tak późno >.< Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie ;-; Ostatnio złapałam ogromny zastój, ale powoli zaczynam się ruszać. Ok, w tym rozdziale jest trochę niewiadomych, ale spokojnie, z czasem wszystko będzie jaśniejsze (hope so).