niedziela, 11 września 2016

Saviour

~*~
Serce łomotało tak szybko, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Nie potrafiłem ani złapać oddechu, ani zatrzymać wzroku w jednym miejscu. O trzęsieniu się jak galaretka nie wspominając. Czułem, jakbym miał zaraz umrzeć ze zdenerwowania, zawstydzenia i miłości.
Wyciągnąłem przed siebie ręce, trzymając w obu dłoniach małą, białą kartkę.
- Hyung, proszę. Weź odpowiedzialność za moje uczucia - szepnąłem drżącym głosem. Chociaż obiekt moich westchnień był mojego wzrostu, nie potrafiłem unieść głowy i spojrzeć w jego oczy.
Tak, JEGO.
Gdy poczułem jak bierze ode mnie kartkę, nerwowo cofnąłem dłonie i wbiłem wzrok w czubki poszarzałych trampków.
Miałem ochotę się schować, włożyć głowę w piasek. Jak struś.
Dlaczego nie mogłem być strusiem...
Nerwowo skubałem paznokcie, czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony.
Może powinienem uciec?
Minęła dłuższa chwila, zanim zebrałem w sobie odwagę i nieśmiało uniosłem wzrok na starszego kolegę. Po jego minie nie mogłem nic wywnioskować. Stał z kamienną twarzą. Wszczepił swoje duże, niemalże czarne jak węgiel oczy w list, który mu dałem i podążał za znakami zalanymi szczerymi uczuciami.
Nie potrafiłem znieść tej ciężkiej atmosfery. Tego było za dużo.
Już odwróciłem się na pięcie, by, zachowawszy resztki godności, wyjść z sali, jednak wtedy poczułem, jak Jonghee łapie mnie za nadgarstek. Zastygłem. Wraz z jego dotykiem, cała krew w moim ciele zaczęła buzować. Moje policzki zróżowiały i nie musiałem spoglądać w lustro, aby wiedzieć, że wyglądam teraz jak mały pomidor.
Delikatnie odwróciłem głowę. Popatrzyłem z dezorientacją na hyunga. Wtedy mocno pociągnął mnie za rękę do siebie.
To było zbyt piękne.
W głowie już miałem obraz tego, co się zaraz stanie. Jak mocno mnie obejmie, a potem czule wyszepcze do ucha "Ja ciebie też, Jungkook".
Byłem pełen pozytywnych myśli i wierzyłem, że obraz rzucony przez oczy wyobraźni stanie się realny. Wszystko momentalnie zniknęło, kiedy zamiast zatrzymać się w jego ramionach, zostałem przewrócony na ziemię, a moje plecy spotkały się z metalowymi nogami krzesła i ławki. Syknąłem z bólu.
Jonghee nagle przykucnął naprzeciwko mnie, by móc z łobuzerskim uśmiechem popatrzyć na moją twarz.
- Więc jesteś pedałem?- zapytał.
Ton jego głosu był szyderczy, pełen pogardy i rozbawienia. Byłem zszokowany do tego stopnia, że łzy cisnęły mi się do oczu. Wstrzymywałem się przed wypuszczeniem ich na policzki szczególnie, kiedy powoli docierało do mnie, jak wielki błąd popełniłem, zakochując się w Jonghee.
Chłopak zbliżył niebezpiecznie twarz. Mogłem poczuć jego ciepły oddech na końcu swojego nosa, który okraszony był jego ulubionym zapachem oraz smakiem - mięty. Uwielbiał te gumy do żucia. Zawsze miał przy sobie paczkę.
- Tak? - Ciemnowłosy uniósł brew do góry.
Kiedy chciałem wstać, złapał mnie za ramiona i ponownie przygwoździł do chłodnych, metalowych części ławki. Jęknąłem z bólu, kiedy moje ramię otarło się o haczyk na torbę.
- Odpowiedz.
- Hyung, puść mnie... - wyszeptałem, niemalże błagającym tonem. Starszy stanął na równe nogi. Schował dłonie do kieszeni spodni i popatrzył na mnie z góry, jak na kogoś z gorszego gatunku, niegodnego nawet jego najgorszego grymasu
- Nawet nie wiesz, jak mnie teraz upokorzyłeś. Przez ciebie będą mnie teraz nazywać "przyjacielem pedała" - warknął.
Kiedy ponownie podjąłem próbę podniesienia się z ziemi, Jonghee złapał mnie za koszulkę i pociągnął.
- Nie masz już tutaj życia. Rozumiesz?
Resztkami sił odepchnąłem jego ręce, po czym wybiegłem z sali.  
Nie wiedziałem dokładnie dokąd zmierzałem. Chciałem tylko dobiec do miejsca, gdzie nikt mnie nie znajdzie, gdzie w samotności będę mógł policzyć na ile kawałków pokruszyło się moje serce i jak dużo ran tym jednym sprowadzeniem do parteru zadał Jonghee.
[...]
Gdy wszedłem do klasy, nikt nie odpowiedział na moje ogólnikowe cześć, które zawsze rzucałem. Czułem za to na sobie wzrok rówieśników.
Jedni się podśmiewali, drudzy wskazywali palcem. Niezbyt się tym przejąłem, jednak gdzieś w środku zacząłem się zastanawiać, co było przyczyną ich dziwnego zachowania.
Z głową pełną rodzących się myśli usiadłem na swoim miejscu, w środkowej ławce w rzędzie przy oknie i wyjąłem książki.
Nigdy nie przeszkadzała mi samotność. Miałem dzięki temu ciszę oraz spokój. Tym jednak razem, to wszystko było dla mnie bardzo krępujące. Ciągle czułem się nieswojo, tak, jakby ktoś mówił o mnie za plecami, jakby cała, klasowa uwaga skupiła się na mnie. Czy to za sprawą wczorajszych wydarzeń?
Oczywiście zabolało mnie odrzucenie przez Jonghee, ale jeszcze bardziej we mnie uderzyło to, jak mnie potraktował. Przecież on był taki idealny! Blady, szczupły, inteligentny, przystojny, miły dla wszystkich i serdeczny... Co się nagle zmieniło? Nie lubił mnie w ten sam sposób, ale nie usprawiedliwiało to jego wręcz chuligańskiego zachowania.
Co ja sobie w ogóle myślałem? Że najprzystojniejszy chłopak w szkole nagle okaże się zdeklarowanym gejem i, co lepsze, odwzajemni moje uczucia?
Głupi Jungkook!
Schowałem twarz w dłoniach i oparłem łokcie na blacie drewnianej ławki.
Po chwili rozbrzmiał dzwonek, wraz z którym, do klasy wszedł nauczyciel. Po przywitaniu rozpoczęła się lekcja. Słuchałem dokładnie tematu lekcji, robiąc przy tym dość skrupulatne notatki.
W pewnym momencie zobaczyłem, jak na mojej ławce ląduje zwinięty w kulkę papier. Zmarszczyłem brwi. Wziąłem kulkę w ręce i rozwinąłem ją.
Hej Słoneczko, robisz coś wieczorem?
Mimochodem rozejrzałem się po klasie, jakbym liczył na to, że wyłapię nadawcę tej głupiej wiadomości. Mój wzrok powędrował na dwójkę chłopaków, którzy siedzieli po przeciwnej stronie klasy i śmiali się.
Zignorowałem ich głupie zachowanie. Zgniotłem tylko kartkę i odrzuciłem w ich kierunku.
[...]
Jak się okazało, incydent z głupią wiadomością był tylko małym początkiem piekła, jakie rozpętało się w moim życiu.
Dlaczego mnie musiało to spotkać? Dlaczego nie mogłem w spokoju być sobą?!
Chodzenie do szkoły stało się dla mnie udręką. Każdy dzień przynosił nowe, nieprzyjemne doświadczenia.
Podarta koszulka, plecak wymazany wyzwiskami, wysłuchiwanie wszystkich oszczerstw - to nie było dla mnie teraz nic nadzwyczajnego. W tym krótkim czasie zdążyłem "zakolegować" się z nowymi pseudonimami: pedał, gejuch, męska dziwka... Nie wspominając o głupich docinkach.
Każdego dnia po prostu czekałem na ich kolejny przejaw stręczycielskiej kreatywności.
- Jungkook?
Niski głos Taehyunga wyrwał mnie z rozmyślań. Przeniosłem swój wzrok na przyjaciela, który po chwili zanurzył wargi w parującej, świeżej kawie.
- Mhm? - mruknąłem.
- Pytałem, czy pójdziesz ze mną i Yoongim na lodowisko. - Starszy popatrzył w moje oczy, na co zareagowałem bladym, delikatnym uśmiechem..
- To miłe, ale chyba spasuję. Nie będę wam psuł randki - odparłem
- Gdybyś miał przeszkadzać, to bym ci tego nie proponował. - Taehyung wydął dolną wargę, robiąc przy tym minę smutnego szczeniaka.
- Poza tym, wciąż się trochę stresuję, kiedy on jest obok. Ja wiem, że spotykamy się już z dobre dwa miesiące, ale wciąż mam te same motylki w brzuchu - powiedział wesołym, błogim tonem. Odłożył kubek kawy i oparł policzki na dłoniach, całkowicie się rozmarzywszy.
Z jednej strony cieszyłem się szczęściem przyjaciela. Z drugiej natomiast cholernie zazdrościłem. Trafił na kogoś, kto pokochał go ze wzajemnością. Taką samą szczerą, bezwarunkową miłością.
Yoongi był studentem, podczas gdy Tae był w ostatniej klasie liceum. Gdzie on go znalazł? Sam nie wiem. Czy to było aż takie ważne? Póki było im ze sobą dobrze, nic więcej nie miało znaczenia.
- Zachowujesz się ostatnio dziwnie. Wszystko w porządku? - Tae skierował na mnie swój pełen troski wzrok.
- Wybacz, nie chcę o tym rozmawiać. Tak właściwie, to muszę się już powoli zbierać.
W pośpiechu złapałem swoją kurtkę, szalik i plecak, po czym bez słowa więcej opuściłem kawiarnię, w której spotkaliśmy się dzisiejszego poranka.
Narzuciłem na siebie odzienie, a miękkim szalikiem oplotłem szyję. Potem ruszyłem w stronę szkoły.
Bałem się dzisiejszego dnia. Na samą myśl dostawałem dreszczy.
Intuicja podpowiadała mi, że dzisiaj stanie się coś wyjątkowo niedobrego.
[...]
Czyżby intuicja mnie zawiodła? Minęła już długa przerwa, a ja wciąż miałem spokój! Czyżby znudziło im się dręczenie biednego pierwszaka?
Po cichu miałem taką nadzieję.
Nauczyciel poprosił mnie do pokoju, bym pomógł mu z przestawieniem pudeł. Gdy się z tym uporałem, było wciąż przed dzwonkiem.
Spokojnie wracałem do klasy, obrawszy wcześniej drogę przez boczny korytarz. Był po prostu krótszy. Niestety, albo i stety, mało osób się tutaj zapuszczało. Szczerze mówiąc, byłem tym trochę zaskoczony.
Nagle zbliżyła się do mnie grupka starszych chłopaków. Pojawili się jakby znikąd, jakb wyrośli spod ziemi.
Chciałem ich zignorować i po prostu przejść dalej. To jednak okazało się niemożliwe.
Jeden z nich złapał mnie za kołnierz marynarki i z całej siły pchnął na ścianę.
- Wiesz gówniarzu, że mają mnie teraz za pieprzonego homosia?!
Jak tylko otworzyłem zaciśnięte ze zdenerwowania oczy, zobaczyłem Jonghee. W złości mocno zaciskał dłonie na mojej marynarce.
Nie chciałem na niego patrzeć. Nie potrafiłem.
Przez moją lekkomyślność, przez to, że chciałem poczuć się w końcu szczęśliwy narobiłem problemów nie tylko sobie, ale i osobie, na której mi tak zależało...
- Nie chciałem - szepnąłem.
Ostrożnie odepchnąłem ręce hyunga. Chciałem odejść, jednak wtedy jeden z jego kolegów szarpnął mnie za ramię i znowu przyszpilił do ściany. W tym samym momencie poczułem mocne uderzenie w brzuch. Syknąłem z bólu. Odruchowo chciałem się skulić, jednak nie mogłem.
- Przeproś. - Głos Jonghee był stanowczy i pełen nienawiści. - Nie słyszałeś? Przeproś! - Kiedy nie usłyszał ode mnie żadnej odpowiedzi, po prostu rzucił mnie na ziemię. Drugi z jego kolegów kopnął mnie w udo, co momentalnie odczułem na niemalże całym ciele. Ból rozszedł się po wszystkich nerwach. Zacisnąłem jedynie zęby, jakbym chciał tym stłumić natężenie odczuwalnych ciosów.
Nie miałem ochoty ruszać się z ziemi. Chłód gresowych płytek dawał mi swojego rodzaju ukojenie. I przy okazji łagodził ból. Skuliłem się, zasłaniając rękami twarz.
- Hej! Co wy robicie?
Po korytarzu rozległ się głos jednego z profesorów.
Nauczyciel przepędził oprawców i bezzwłocznie do mnie podszedł. Uklęknął obok.
Mówił coś, ale nie docierały do mnie jego słowa. Moje oczy całkowicie się przeszkliły. Znalazłem w sobie jedynie siłę, by wstać i uciec.
Biegłem po prostu przed siebie. Na schody. Byle jak najwyżej. Jak najdalej.
Pchnąłem ciężkie, metalowe drzwi i już po chwili przed moimi oczami ukazał się rozmazana przez łzy panorama miasta.
Dach.
Było tutaj tak cicho i spokojnie…
Wszystkie głośne myśli wyłączyły się w momencie, w którym podszedłem do balustrady zabezpieczającej. Popatrzyłem chwilę na miasto, pozwalając łzom spokojnie spływać po policzkach.
Miałem dość.
Nie chciałem czuć się więcej poniżany i wyśmiewany. Do tego przez osobę, którą kochałem.
Nie potrafiłem nawet opisać uczuć, jakie mi wtedy towarzyszyły. Czułem bezsilność. To przeze mnie Jonghee także ma problemy. Może faktycznie sam jestem sobie winien?
Bezsilnie usiadłem na chłodnym betonie, opierając się plecami o balustradę. Podkuliłem nogi. Złożone ręce oparłem na kolanach i schowałem w nich twarz.
Nie miałem pojęcia, jak długo tam siedziałem. Miałem wrażenie, jakbym wypłakał wszystkie łzy, a wraz z nimi swoją całą chęć do życia.
- To moja miejscówka. Co tutaj robisz?
Na melodyjny, dość przyjazny głos odruchowo podniosłem głowę.
Przed moimi oczami ukazał się chłopak. Na oko odrobinę niższy ode mnie. Miał wsunięte dłonie w kieszenie ciemnych spodni i lekko się nade mną pochylał. Dzięki temu mogłem dostrzec jego twarz.
Miał wąskie, ciemne, bystre oczy, które przysłaniały brązowe włosy z jaśniejszymi refleksami, które przecięły te ciemne kosmyki, jak tylko zawiał mocniej wiatr.
Chłopak wyjął dłoń by poprawić grzywkę.
Bez żadnego słowa wstałem z miejsca. Pociągnąłem nosem i odwróciłem się w stronę wyjścia.
- Ej, poczekaj!
Nie zareagowałem. To najwidoczniej nieco rozzłościło szatyna, gdyż nagle pojawił się przede mną, nie pozwalając mi dalej przejść.
- Czego? - rzuciłem nieprzyjemnie.
- Niczego. Nikt tutaj nie przychodzi bez powodu. Coś się stało?
- Co cię to obchodzi? Daj mi spokój. - Zrobiłem krok w lewo, by wyminąć chłopaka, jednak już po chwili ten znowu pojawił się przede mną.
- Teraz zaczęło mnie obchodzić.
- Niby dlaczego miałbym z tobą rozmawiać? Nie znam cię. Pozwól mi przejść. - Popatrzyłem surowym wzrokiem na nachalnego nieznajomego.
- No właśnie dlatego.
Nie miałem siły użerać się z tym typem. Przeszedłem obok niego, jednocześnie szturchając go ramieniem. Wiem, że było to niegrzeczne, ale skoro inaczej się nie dało...
Gdy zszedłem na dół schowałem się w łazience. Doprowadziłem się do jakiegoś powierzchownego porządku, za którym mogłem ukryć zadane rany, a gdy rozbrzmiał dzwonek, wróciłem do klasy.
Moim rówieśnikom nie umknęły jednak delikane zadrapania i poszarpana koszula. Jednak zareagowali na to tylko śmiechem.
[...]
Dach stał się moim ulubionym miejscem. Nie przewijał się tam nikt. Prawie.
Poza mną był tam jeszcze on. Ten uporczywy, nachalny szatyn, któremu prawdopodobnie podebrałem miejsce.
Przypadkiem dowiedziałem się, że był w ostatniej klasie i tańczył. Te informacje mi wystarczały, bo nie miałem zbytnio ochoty się z nim spoufalać. On jednak skutecznie mi to utrudniał.
Dzień w dzień, na najdłuższej przerwie przychodził na dach i pytał, czy wszystko ze mną dobrze. Nigdy mu nie odpowiadałem. Po prostu wtedy odchodziłem.
Dlaczego więc wciąż się do mnie uśmiechał i mimo mojej obojętności, a nawet wręcz niechęci, chciał ze mną rozmawiać?
Gdyby nie to, że dach był jedynym, spokojnym miejscem, gdzie mogłem się ukryć, pewnie przestałbym tam przychodzić.
Przez ostatni miesiąc jednak dużo się zmieniło. Chłopak nie pytał. Opowiadał mi za to różne historie, a ja już od niego nie uciekałem.
Nie zmieniało to faktu, że wciąż się do niego nie odzywałem. Nie potrafiłem jednak ukryć tego, że z uwagą słuchałem jego słów.
O czym mi opowiadał? Właściwie o niczym, co mogłoby być dla niego jakieś mega ważne.
Mówił o książkach jakie przeczytał, filmach, które obejrzał, tańcu. Czasami opowiadał o ciekawych sytuacjach, które działy się w jego klasie.
Serce zaczynało mi szybciej bić, kiedy pomiędzy wierszami padało imię Jonghee.
On nie tylko był z nim w klasie, ale, jak zrozumiałem z jego historii, dogadywali się też całkiem dobrze.
W takim więc razie, szatyn musiał wiedzieć, kim jestem.
Miałem w głowie tyle pytań, które chciałbym mu zadać. Jednocześnie przez te parę miesięcy chyba zapomniałem, jak to jest w ogóle coś powiedzieć.
Ludzie, których do tej pory uważałem za szkolnych przyjaciół odwrócili się ode mnie. Tak naprawdę poza Taehyungiem, który chodził do innej szkoły, i rodziną nie miałem się do kogo odezwać. Kiedy siedziałem w szkole, nie mówiłem praktycznie nic. Już nawet nie odszczekiwałem się na jakieś chamskie uwagi.

Jak codziennie siedziałem na dachu. Zmęczony dłużącym się dniem, opadłem plecami na chropowatą, betonową powierzchnię.
Wpatrywałem się w niebo, które przez swoją dość ciemną barwę zwiastowało mocną ulewę. Chmury kłębiły się i dość szybko przemieszczały. Dawało to wrażenie ulotności, a uczucie upływającego czasu tylko coraz dosadniej dawało mi odczuć, że stanąłem w miejscu.
Uniosłem delikatnie rękę. Rozpostarłem swoje długie palce. Przez moment patrzyłem, jak pomiędzy nimi przewijają się chmury.
Nagle moim oczom ukazała się odwrócona do góry nogami twarz mojego "dachowego kolegi". Nieco mnie tym przestraszył, więc zanim dotarło do mnie kto dotrzyma mi towarzystwa przez tę przerwę, wzdrygnąłem się i wstrzymałem oddech.
- Chłodno dzisiaj, prawda? - zagaił.
Starszy siedział na piętach, z rękami w kieszeniach spodni i pochylał się lekko nade mną.
Zmieniłem pozycję do siedzącej, po czym pokiwałem zgodnie głową.
- Wiesz, byłem w takiej chińskiej restauracji... - zaczął.
Z uwagą zacząłem przysłuchiwać się historii, którą chciał się ze mną podzielić.
Ostatnio zastanawiałem się nad nim. Wciąż nie wiedziałem, co nim kierowało, by mimo wszystko ze mną rozmawiać. Jednak na jego zwykłe, codzienne opowiadanie czekałem z niecierpliwością. Był to zdecydowanie mój ulubiony moment dnia.
I chociaż nie wiedziałem o nim nic, tak naprawdę wiedziałem wszystko. Co lubił jeść, jakie książki czytał, jakiej muzyki słuchał. Dowiadywałem się o tym samoistnie, a jednak chciałem też wiedzieć o nim więcej.
Poza tym, lubiłem słuchać jego głosu. Był on co prawda dość wysoki, trochę piskliwy, a jego busanowski dialekt momentami był dla mnie niezrozumiały, ale mimo wszystko był tym głosem, który słyszałem najczęściej.
Zatracając się w swoich myślach całkowicie straciłem koncentrację, przez co minęło mi pół jego historii. Ocknąłem się jednak na chyba najbardziej odpowiedni moment.
Chłopak wyjął z kieszeni mały woreczek, w którym znajdowały się dwa ciastka. Zdziwiony przeniosłem wzrok na towarzysza. Zmarszczyłem pytająco brwi i przechyliłem głowę.
- To ciasteczka z wróżbą, jakie dostałem. Nie jestem przesądnym człowiekiem, ale czasami fajnie się w coś takiego pobawić.
Szatyn obdarzył mnie szczerym uśmiechem, przez który jego oczy się przymrużyły. Podał mi jedno ciastko, a drugie sam wziął w swoje dość małe dłonie.
Skinąłem głową w geście podziękowania.
Obaj przełamaliśmy ciastka w tym samym momencie i od razu sięgnęliśmy po wąskie, białe karteczki z wróżbą.
- „Czytaj jak najwięcej, mów jak najmniej.”? - zdziwił się - i to ma być wróżba? Przecież to cytat jest! - Chłopak nadął w złości policzki. Po chwili schował kartkę do kieszeni i wsunął jedną część ciastka do buzi.
- A ty co masz? - spytał, ładując do ust resztę smakołyku. Przysunął się do mnie, po czym spojrzał na trzymaną przeze mnie kartkę.
"Tragedia trwa chwilę, reszta Twojego cierpienia to Twoje dzieło".
Zatrzymałem swój wzrok na kartce, analizując każdy znak, który po połączeniu z kolejnym tworzył całe zdanie.
Nie, to nie jest cierpienie, które sam sobie wymyśliłem. Przecież sam się nad sobą nie pastwię. Sam się nie biję, sam nie przysparzam sobie nieszczęść, sam nie popycham się na schodach.
Tragedia może i trwała tylko przez chwilę, ale to wszystko, co działo się potem nie było "moim dziełem". Bo nie było... Prawda?
- W ogóle, to mam małą propozycję - zaczął szatyn.
Przeniosłem na niego swoje duże oczy i skinąłem głową na znak, by kontynuował.
- Niedaleko otworzyli nową kawiarnię, gdzie podają podobno bardzo dobrą bubble tea. Nie miałem jeszcze okazji jej spróbować, a moi znajomi jakoś nieszczególnie za nią przepadają. Masz może ochotę się ze mną tam wybrać po szkole?
Propozycja chłopaka nieco mnie zaskoczyła.
Co do cholery nim kierowało? Przecież nawet nie wiedziałem, jak ma na imię! Nie odzywałem się do niego! Czy mu to w ogóle przeszkadzało?
Byłem coraz bardziej ciekawy hyunga.  Rodziło się w mojej głowie tyle pytań. Być może będę w stanie mu kiedyś je zadać?
Wydałem z siebie pomruk zgody, który od razu wywołał na buzi starszego uśmiech. Był on tak zaraźliwy, że sam lekko uniosłem kąciki.
- Świetnie. W takim razie, widzimy się przy wyjściu głównym o 15 - powiedział, po czym podniósł się z miejsca. Poczochrał delikatnie moje włosy.
Wraz z jego dotykiem, po moim ciele przeszedł dziwny dreszcz. Uczucie, którego nie potrafiłem opisać. Coś podobnego do motylków w brzuchu, ale nie do końca...
Uniosłem głowę i popatrzyłem z dołu na szatyna. Ciągle się uśmiechał i to właśnie tym gestem mnie pożegnał.
Siedziałem jeszcze dłuższy moment w miejscu, zastanawiając się nad tym wszystkim. A co jeżeli hyung robi to, by móc się później ze mnie nabijać?
Coraz więcej pytań pojawiało się w mojej głowie. Nie miałem jednak odwagi, by je wypowiedzieć, a co dopiero zadać starszemu.
Pokręciłem głową, chcąc odtrącić wszystkie wątpliwości. Pójdę z hyungiem na tę herbatę. Gorzej przecież być nie może.
[...]
Zajęcia skończyłem godzinę wcześniej niż mój "dachowy kolega". Siedziałem więc przez pozostały czas na dachu, dopóki z nieba nie zaczęły spadać krople deszczu.
Następne kilkanaście minut przeczekałem na klatce schodowej przed wejściem na dach.
Kiedy natomiast nadeszła już 15, czekałem gotowy do wyjścia w umówionym miejscu, trzymając w ręce przezroczysty parasol.
W duchu dziękowałem mamie za to, że zmusiła mnie do wzięcia go z domu tamtego dnia.
Hyung schodził po schodach w towarzystwie wyższego chłopaka, który o mało co nie spadł z nich, kiedy razem zaczęli robić jakieś śmieszne, taneczne ruchy.
Wyższy wydał z siebie przeraźliwy krzyk, będąc na granicy między życiem a śmiercią, jednak zanim ten runął na parter z kilku ostatnich schodków, szatyn złapał go za ramię.
Hyung dostrzegł mój wzrok. Nieco zmieszany uśmiechnąłem się i skinąłem głową w geście kolejnego już tego dnia przywitania. Ten tylko odwzajemnił uśmiech.
Zszedł z kolegą na dół. Nieznajomy nie wyglądał na ucznia naszego liceum. Był starszy od hyunga, nie miał mundurka. Moje wątpliwości co do wieku nowego osobnika zostały rozwiane, kiedy ten powiedział "Jesteś bardzo kłopotliwym dongsaengiem".
Obaj pożegnali się mocnym uściskiem dłoni i wesołymi śmiechami. Nieznajomy wszedł w drugi korytarz, natomiast hyung szybko zmienił buty, a po dwóch minutach już podszedł do mnie.
- Trochę pada na dworze. Szlag by to... Nie wziąłem parasolki - powiedział, przerzucając przez jedno ramię plecak.
Uniosłem lekko swoją parasolkę oraz dwa palce drugiej dłoni.
- Jesteś pewny, że obaj się pod nią zmieścimy? - spytał.
Kiwnąłem zgodnie głową.
Chłopak uśmiechnął się do mnie. Pierwszy zainicjował ruch, więc podążyłem za nim i już po chwili kroczyliśmy po dość ruchliwej ulicy, dzieląc parasol.
Hyung zaczął opowiadać o tym, kim jego przyjaciel. Dowiedziałem się, że nazywał się Hoseok, ale on wołał na niego Hobi. Razem tańczyli w undergroundzie, ale z jego zachwytu nad starszym kolegą mogłem wywnioskować, że trochę zazdrościł mu jego talentu.
- I ten jego przeklęty popping! Dlaczego on może tak doskonale spinać stawy, a ja nie? On przecież też ma kości!
Tak, już wtedy byłem pewny, że mu zazdrościł.
Chłopak zdawał się być tym nawet lekko podirytowany. Jego głos się uniósł i wskoczył na poziom pomiędzy chorą zazdrością, a nienawiścią.
Ale przecież uwielbiał swojego hyunga...
- Jimiiin!
Szatyn przerwał, jak tylko do naszych uszu dobiegło wołanie.
Jimin... Nazywa się Jimin?
Hyung odwrócił się w stronę źródła dźwięku. Podążając za nim, zrobiłem to samo. Widząc jednak Jonghee, wróciłem do poprzedniej pozycji i zatrzymałem wzrok na czubkach swoich butów. Chciałem odejść, jednak wtedy przypomniałem sobie, że tylko dzięki mojej parasolce Jimin nie moknie.
- Cześć! Już wracasz do domu?
Nie widziałem tego, co się działo. Usłyszałem jedynie klaśnięcie, które mogło tylko oznaczać, że obaj się przywitali.
- Nie, chciałem jeszcze wejść do księgarni po jakieś dodatkowe materiały - powiedział Jonghee.
Dlaczego w tamtym momencie znowu odczułem, że był idealny?
- Ale zobaczyłem, że idziesz. Nie wiedziałem, że lubisz towarzystwo pedałów.
I znów wrócił ten Jonghee, którego z całego serca nienawidziłem.
Zacisnąłem mocniej palce na parasolce, co chyba nie umknęło uwadze szatyna.
Wtedy poczułem, jak Jimin obejmuje mnie ramieniem.
- Nie wiedziałem, że będziesz mi tego tak zazdrościł.
Lekko odwróciłem głowę, by móc popatrzeć na twarz hyunga. Jego uśmiech był cwany, chuligański i pewny siebie. Biła od niego charyzma, której nie potrafiłem wytłumaczyć. Ale nawet ja poczułem się nią dotknięty. I to nie tylko ze względu na fizyczny dotyk.
- Nie zazdroszczę. Mam przez niego same problemy! Gówniarz powinien wiedzieć, gdzie jest jego miejsce.
Za każdym razem, gdy słyszałem jego głos, czułem się malutki. Bezradny. Jak zmęczona ucieczką mysz, która na swojej drodze napotkała wygłodniałego, rozwścieczonego kota.
- Och, proszę cię. Gdybyś za wszelką cenę nie próbował go kompromitować, nie miałbyś żadnych problemów. Zastanów się nad tym co robisz, bo zacząłeś bardzo gwiazdorzyć, wiesz? - Ręka hyunga zsunęła się z mojego ramienia. Kątem oka dstrzegłem, jak ten podchodzi do Jonghee i patrzy mu z wrogością w oczy.
- I daj mu spokój. Dobrze ci radzę.
Głos Jimina mnie samego przyprawił o ciarki. Brzmiał tak, jakby wydawał rozkaz i ostrzeżenie w jednym.
Wyglądał naprawdę przerażająco, mimo że Jonghee był nieco od niego wyższy.
Hyung musiał cieszyć się naprawdę dużym respektem.
- Jak chcesz. Niech towarzystwo pedałów sprawia ci przyjemność - Jonghee uśmiechnął się teatralnie.
- Dziękuję. Pozdrów swoich kumpli. I nie zapominaj, że w każdej chwili mogą zobaczyć zdjęcie, które chyba bardziej cię skompromituje niż wyznanie dzieciaka, prawda? - Jimin odwdzięczył mu się tym samym, sztucznym gestem.
Jonghee wyminął nas, przy okazji szturchając mnie czepialsko ramieniem.
Mój mózg potrzebował chwili, by zarejestrować wszystko, co się wydarzyło.
Jimin stanął w mojej obronie.
Jimin ma ogromny autorytet.
"Dachowy kolega" ma na imię Jimin.
- Przepraszam za niego. Może i wygląda na mądrego, ale uwierz mi. To kompletny kretyn jest. Zresztą, sam się chyba o tym przekonałeś... O-ojej... No weź! Co ty? Nie płacz!
Dopiero na słowa hyunga zorientowałem się, że łzy spływały z moich oczu po policzkach niczym bierząca woda z kranu.
Jimin zaczął machać rękami, nie wiedząc co ma ze mną zrobić, a ja stałem jak słup soli pod tym parasolem, zajmując się płaczem jak jakieś małe dziecko.
Opuściłem lekko głowę i wytarłem rękawkiem lekkiego swetra mokre policzki.
- Dziękuję, hyung - szepnąłem.
Nie widziałem reakcji starszego. Poczułem za to jak opiekuńczo poklepał mnie po ramieniu, a potem pogłaskał po włosach.
- Jimin - powiedział - jestem Jimin.
Uniosłem lekko głowę, by móc popatrzeć na hyunga.
- To ja dziękuję, że znowu mogę usłyszeć twój śliczny głos.
Jego promienny uśmiech rozświetlił mój dzień. Mimo pochmurnej pogody, dostrzegłem swoje słońce. Nazywał się Jimin - mój wybawca.
- I przestań już beczeć, bo brzydko wyglądasz! Chodźmy na tę herbatę bo już mi się pić chce!
Ochoczo kiwnąłem głową.
Jak tylko hyung ruszył z miejsca, podążyłem za nim, dopóki nie zrównaliśmy kroków.
- Skąd...? - rzuciłem, kiedy po dotarciu na miejsce i zamówieniu herbat, zajęliśmy miejsce przy jednym ze stolików.
- Skąd wiedziałem? Nie było to żadną tajemnicą. O zakochanym Jeonie Jungkooku z pierwszej klasy wiedział chyba każdy. Nie do końca rozumiałem, o co chodziło Jonghee. Może po prostu musiał na kimś się wyżyć? - Widząc moje zdezorientowane spojrzenie, kontynuował - Jonghee ma trudną sytuację w domu. Rodzice go bardzo cisną do nauki. Ma być prawnikiem, albo przejąć rodzinny biznes. Są bardzo szanowaną rodziną, więc nie ma możliwości sprzeciwu. Do tego wszystkiego jest jedynakiem, więc presja jest jeszcze większa.
Wsunął do ust grubą rurkę i upił łyk herbaty. Wydał z siebie pomruk zadowolenia, który mnie samego zachęcił do spróbowania swojego napoju.
- I jak? Dobre? - spytał z uwagą, spoglądając prosto w moje oczy. Oparł żuchwę na dłoni i po prostu mi się przyglądał. Byłem jednak zbyt zafascynowany odkryciem nowego, wspaniałego smaku, by odczuć intensywność, z jaką Jimin świdrował mnie wzrokiem.
Kiwnąłem jedynie głową, ponownie upijając łyk.
- Dawno nie próbowałem niczego nowego. To jest wspaniałe! - powiedziałem z ekscytacją, unosząc lekko plastikowy kubeczek w dłoniach.
W odbiciu szyby za plecami Jimina dostrzegłem, że wyglądałem jak mały dzieciak, który dostał upragnioną zabawkę.
- Cieszę się. - Głos hyunga był ciepły, czuły i szczery. Bardzo przyjacielski.
Miałem wrażenie, jakby samymi słowami przekazywał mi ogrom miłości i czułości.
Woah! Jungkook! Wróć! Miłości? Zagalopowałeś się.
[...]
Po tym, jak Jimin rozmawiał z Jonghee, miałem naprawdę dużo spokoju. Od kilku dni chodziłem do szkoły z większą chęcią.
Ludzie z klasy na nowo zaczęli ze mną rozmawiać. Nie były to oczywiście żadne większe rozmowy, ale zwykłe "cześć". Zawsze coś.
Powoli wracałem do stanu sprzed tych wszystkich wydarzeń, kiedy to rozmawianie z ludźmi sprawiało mi jeszcze jakąś przyjemność.
Póki co, największą radość czerpałem z czasu spędzonego z Jiminem i tak naprawdę tylko z nim rozmawiałem. Ale nie potrzebowałem więcej.
Tematy luźnych książek, filmów, spędzonego dnia i jedzenia, zastąpiło szukanie wspólnych zainteresowań i poznawanie siebie nawzajem.
Każdego dnia siedzieliśmy na dachu. Jimin przynosił wtedy moje ulubione bubble tea, które wypijałem niemalże jednym duszkiem. Hyung dopijał swoją do połowy, mówił, że już nie może, a potem z uśmiechem obserwował, jak wypijam jego porcję.
Na początku irytował mnie ten jego świdrujący wzrok. Czułem się przez niego niemalże nagi.
Ale z czasem się do niego przyzwyczaiłem i zaczynałem wysuwać różne teorie na ten temat.
Teorią jednak nie było to, że z każdą rozmową, w moim brzuchu pojawiało się więcej motyli.
Przyłapywałem się także na tym, że sam zacząłem "przypadkiem" dotykać jego dłoni, kiedy podawał mi kubek z herbatą czy siadać obok niego w taki sposób, by jakąkolwiek częścią ciała go dotknąć.
Tamtego dnia był pierwszy dzień ostatniego tygodnia szkoły przed wakacjami. Chciałem zaproponować Jiminowi widywanie się w czasie wolnym. Poza tym, bardzo chciałem iść z nim do aquaparku. Wiedziałem z jego opowiadań, że lubił pływać. A ja lubiłem patrzeć, kiedy Jimin odczuwał radość.
Hyunga jednak nie było. Nie przyszedł na żadnej przerwie, nie widziałem go nigdzie w szkole.
- Może jest chory? - pomyślałem, kiedy następnego dnia również się nie pojawił.
Z ciekawości poszedłem do wychowawcy klasy, do której uczęszczał Jimin i spytałem, czy zna powód jego nieobecności.
- Park niestety miał mały wypadek i jest w szpitalu. Nie wiem nic więcej...
Odkąd usłyszałem te słowa, nie pamiętałem nic. Nie pamiętałem jak dotarłem na lekcje, jak w trakcie wybiegłem ze szkoły i pognałem do jednego szpitala. Błąkałem się po mieście dopóki nie trafiłem do tego budynku, gdzie usłyszałem "drugie piętro, sala numer 125".
Winda nie przyjeżdżała. 30 sekund, 40 sekund, minuta...
Nie mogłem czekać. Wbiegłem na schody i już po dłuższej chwili znalazłem się pod salą.
Przez szklaną szybę widziałem Jimina, który z bandażem na głowie i maską tlenową leżał pod białą kołdrą.
Dźwięk pikających maszyn przeszywał moje uszy na wylot, przyprawiał o nieznośny ból głowy.
Wziąłem głęboki oddech. Po uspokojeniu wszystkich nerwów uchyliłem lekko drzwi i wszedłem na salę.
Ostrożnie podszedłem do leżącego Jimina. Nie wiedziałem, co się stało... Widziałem tylko kilka zadrapań, przeciekającą przez materiał bandażu krew i gips, który otulał nadgarstek i przedramię hyunga. Był blady jak biała kołdra, pod którą leżał. Gdyby nie jego brązowe włosy oraz plama na bandażu, pewnie całkowicie by się z nią zlał.
Ostrożnie dotknąłem opuszkami palców wierzchu jego drobnej dłoni.
W tym samym momencie Jimin otworzył oczy i popatrzył na mnie zmęczonym wzrokiem. Uśmiechnął się jednak na mój widok. Nieco blado, jakby wymusił ten gest resztkami swojej egzystencjalnej siły.
- H-hyung? Co się stało? Dlaczego tutaj jesteś? - spytałem. Cały trząsłem się z emocji.
Jimin widząc mój stan wyszukał moją dłoń, po czym ujął ją i wplótł swoje palce.
- Nie słyszę - szepnął cicho. Jego głos się załamał w tych dwóch słowach. Uśmiechnięte policzki hyunga okrasiły spływające łzy, a kąciki ust powoli opadały, tworząc uśmiech pełen bólu.
- Co? Jak to nie słyszysz? Jimin...
Czy powinienem coś w ogóle mówić? Jak miałem do niego nie mówić? Jak miałem nie mówić do jedynej osoby, z którą chciałem rozmawiać?
Ścisnąłem mocniej dłoń Jimina. Dlaczego akurat teraz...
Dlaczego akurat teraz, kiedy chciałem powiedzieć mu tyle ważnych rzeczy?!
Wolną dłonią otarłem z jego lewego policzka łzy.
Chciałem mu powiedzieć "Hyung, będzie dobrze". Ale jak miałem to zrobić, skoro i tak by tego nie usłyszał?
Niepewnie ująłem w obie dłonie jego rękę, po czym przytknąłem ją do swoich ust, pozostawiając na jej wierzchu motyli pocałunek.
- Chciałem tylko kupić herbatę... - wyszeptał w pewnym momencie - ja cię niestety teraz nie usłyszę, ale to ty mnie posłuchaj. Tak jak kiedyś. Nie wiem, co przyniesie przyszłość. Nie wiem, czy będę mógł cokolwiek usłyszeć. Ale chciałbym, żebyś... - Nie pozwoliłem hyungowi dokończyć. Jak tylko ten podniósł się do pozycji półsiedzącej, objąłem go ramionami i przytuliłem.
- Żebyś mnie teraz nie zostawiał.
Jego drżący, płaczący głos wbił się w moje uszy tak mocno, że jeszcze przez moment rozbrzmiewał w mojej głowie.
- Nie zostawię cię. Za mocno cię kocham - szepnąłem. Wiedziałem, że Jimin nie mógł tego usłyszeć. Właśnie to mnie zabolało. To, że kiedy w końcu mogę wręcz wykrzyczeć swoje uczucia komuś, kto na nie naprawdę zasługuje, ta osoba ich nie usłyszy.
Musiałem jednak pozostać silny. Dla niego. Musiałem odwdzięczyć mu się za to, że był, kiedy go wcale o to nie prosiłem.
[...]
Minęły już 3 lata. Moje życie z Jiminem potoczyło się krętą drogą, ale i tak kończyliśmy w jednym miejscu.
Pod salą operacyjną, gdzie po raz kolejny próbowano odzyskać słuch Jimina.
Początki naszej komunikacji były trudne. Najpierw to ja się nie odzywałem, a gdy już zacząłem, a nawet powoli się rozkręcałem, Park stracił słuch. O ironio...
A co się tak w ogóle stało?
Jimin szedł rano po nasze codzienne bubble tea i spadł ze schodów. Potknął się, zleciał w dół, uderzył głową o ostatni stopień.
Obudził się dość szybko, już w szpitalu, ale nic nie słyszał.
Ot co się stało. Niby zwykły wypadek, ale odebrał Jiminowi to, co najcenniejsze. Jeden ze zmysłów.
Przez to musiał przerwać taniec, na środek ostatniego roku przenieść do szkoły specjalnej. Najgorsza była nauka migowego. Ale podjąłem naukę razem z nim. Byłem przez to stałym bywalcem w jego domu. Poznałem jego rodziców, którzy chyba mnie polubili. To dzięki ich pomocy mieszkam razem z Jiminem w naszych własnych, czterech ścianach. Ja się wciąż uczę, ale Park mimo swojej niepełnosprawności pracuje. Tłumaczy teksty prawne. Nie musi do tego słuchać,wystarczy, że potrafi czytać.
Nie potrafiłem określić tak do końca naszych relacji... Niby spaliśmy w jednym łóżku, niby uprawialiśmy miłość, niby żyliśmy razem, ale nigdy nie padły żadne większe deklaracje.
Bolało mnie to, że Jimin nie słyszał, ile razy wyznawałem mu miłość.
Gdy zasypiał na moich kolanach, gdy tulił się do mnie, gdy się do mnie uśmiechał. Zawsze mówiłem mu, jak bardzo go kochałem. Robiłem to też po każdej wizycie u lekarza, nieco perfidnie wykorzystując jego znikomą umiejętność czytania z ruchu warg. Podczas gdy migowym pytałem o wyniki badań, mówiłem na głos te dwa, magiczne słowa. W duchu łudziłem się, że pewnego dnia to usłyszy.
Póki co wciąż nie dostałem odpowiedzi, ale nie traciłem nadziei. To byłaby najgorsza rzecz, jaką mógłbym zrobić.
Siedziałem pod salą sam. Czekałem, aż w końcu Jimin z niej wyjdzie. Lekarze mieli przeprowadzić ostatnią próbę, a potem mogłem wrócić z Parkiem do domu. Czy słyszącym czy niesłyszącym... Dla mnie było to bez różnicy. Kochałem Jimina takiego, jaki był.
Wolałem uniknąć kolejnych rozczarowań, ale on żył tak naprawdę myślą, że pewnego dnia odzyska ten zmysł. Jego walka o to ciągle mi imponowała i dodawała wiary, którą chyba powoli traciłem.
Wpatrywałem się w dobrze mi znane, białe drzwi. Kiedy w końcu się uchyliły, podniosłem się z krzesła i spojrzałem na lekarza, którego mina jak zwykle nie zdradzała żadnych emocji.
Zza jego pleców wyłonił się Jimin. Ściskał w dłoniach jakąś kartkę oraz swój czarny, wierzchni sweter. Był zalany łzami. Widząc go takiego, miałem ochotę oddać mu swój słuch, całego siebie, byleby tylko otrzeć te wspaniałe oczy z łez.
W mojej głowie od razu narodziły się najgorsze scenariusze. A może po prostu płakał, bo nigdy nie będzie słyszał i dzisiaj dowiedział się o tym?
Jakkolwiek by nie było, podziękowałem lekarzowi. Przy wyjściu z kliniki ująłem dłoń Jimina.
Hyung cicho szlochał. Przytknął rękę, w której wszystko trzymał do ust i szedł spokojnie obok mnie.
Gdy dotarliśmy do samochodu, wpuściłem Jimina przodem, a gdy zajął miejsce, obszedłem samochód i usiadłem za kierownicą.
Odpaliłem pojazd. Silnik zawarkotał, włączyło się radio. Kątem oka dostrzegłem jedynie, jak Park tylko mocniej zaciska zęby, nie będąc w stanie powstrzymać swoich łez.
- Hyung, spokojnie. Co powiedział ci lekarz? - mówiły moje dłonie.
- Kocham cię, Jimin - mówił mój głos.
Park zawył tak głośno, że prawie podskoczyłem na siedzeniu. Schował twarz w dłoniach. Pierwszy raz widziałem go rozemocjonowanego aż do takiego stopnia.
Usiadłem przodem do niego i położyłem dłoń na jego kolanie. Pogładziłem je pokrzepiająco.
Byłem lekko zmieszany. Nie wiedziałem, co tak naprawdę wydarzyło się w gabinecie i dlaczego Jimin tak bardzo płakał. Chciałem mu jakoś pomóc, ale nie miałem bladego pojęcia jak.
Jego głośny lament wywoływał u mnie mocne dreszcze i swojego rodzaju przerażenie. Chciało mi się płakać razem z nim.
Jimin ujął delikatnie moją dłoń, splatając przy tym nasze palce. Nie patrzył na mnie. Nawet nie wiedziałem, czy widział moje pytanie.
Wlepił swoje ciemne oczy w deskę rozdzielczą samochodu. Po dłuższej chwili uśmiechnął się. To był ten radosny i szczęśliwy uśmiech, którego tak długo nie widziałem.
- Jungkook, ja ciebie też.


~*~
^ Łopaniecotusięwyrabia.
To chyba shot, którego pisanie zajęło mi najwięcej czasu. Dlaczego? Nie wiem... Początkowo miał być zupełnie inny. Fajny >.<
Ale potem pomysł mi uciekł i skończyłam na tym o.
Przepraszam za błędy. Nie chciało mi się tego o 6 rano sprawdzać. Life is a bitch.
Nienawidze BigHitu. No po prostu nienawidzę. Co myśmy wam zrobili, że zrzucacie na nas "Wings"?! Nie potrafię przez to spać po nocach... >.< Mam maturę! Muszę "Lalkę" po raz setny czytać, a nie jakieś głupie teorie i "Demian"... Jak nie zdam przez nich, to chyba wniosę oskarżenie -_-
O i jeszcze mi się wspomniało. Niedługo pojawi się druga część "For you". "Untrue" zostało zakończone, więc spokojnie mogę zacząć kolejną partówkę - "Bulletproof". Yay. Nie wiem czy uda mi się ją zacząć jeszcze we wrześniu, ale kiedyś na pewno xD

6 komentarzy:

  1. Nigdy nie ciągnęło mnie do Jikooka, nigdy też nie czytałam o nich ff (a może czytałam, ale nie pamiętam?).
    Jednak ty napisałaś to tak, że czytała się naprawdę miło i szybko.
    Pozdrawiam cieplutko i czekam na inne twoje opowiadania ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, dziękuję za komentarz ^^
      Powiem szczerze, że mnie również jakoś niespecjalnie interesował JiKook, ale po napisaniu pierwszej historii z nimi jakoś się przekonałam :)
      Dziękuję za miłe słowa i również pozdrawiam ♥

      Usuń
  2. To jest pierwsza praca którą czytam na twoim blogu i już mi chciałaś serduszko złamać? Oj, niedobry z ciebie człowiek T.T
    Ale to było takie słodkie~
    Miałam ochotę płakać, ale dopiero na sam koniec
    Świetny one shot :D
    Wenyy~~ ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojeeeju ^^ Ale mi miło, że tutaj zajrzałaś ♥
      Cieszę się, że shot się spodobał :) Aż mi samoocenę podniosłaś!
      Przepraszam :< Nie planowałam łamania delikatnych serduszek! >.<
      Dziękuję za komentarz i trzymaj się! ♥

      Usuń
  3. Aaksdjnawidawidb JIKOOK! *-*
    Już się nie mogłam doczekać, aż wreszcie przeczytam tego shota. Zrobiłabym to wcześniej, ale był środek tygodnia i prawdopodobnie nie wyrobiłabym się z komentarzem od razu po przeczytaniu, a nie oszukujmy się - chyba lepsze są komentarze przesiąknięte feelsami, a nie takie, gdzie te feelsy już opadły. xd Chyba rozumiesz, o co mi chodzi. No i dzisiaj jak sobie z klasą jechałam do Wrocławia, wzięłam się za czytanie, akurat miałam godzinkę drogi. ^^ Chyba wybaczysz mi to lekkie opóźnienie, ale takie dłuższe opowiadania zostawię sobie na weekendy. ;3;
    No ale koniec gadania, skoro wreszcie mogłam przeczytać tego cudownego JiKooka!
    Ach, mówiłam już, jak bardzo kocham tę dwójkę razem? Jestem totalnie popierdolona na ich punkcie. Inaczej nie da się tego określić, więc jeśli widzę, że opowiadanie jest o JiKooku, od razu ma plus milion do zajebistości. ♥ Chociaż ostatnio przeczytałam nawet TaeKooki, więc teraz mogę wszystko! Ale i tak love cię za ten pairinng, dziękuję!!!
    Hm, od czego by tu zacząć... Huh, zawsze mam z tym początek w trakcie komentowania. :')
    Czasami zastanawiam się, dlaczego niektórzy ludzie są tacy nienawistni. Prawdę mówiąc ja osobiście jeszcze NIGDY nie spotkałam się z taką agresją wśród rówieśników czy też z wypchnięciem z grupy i przeraża mnie, że takie okropne sytuacje mają miejsce. Serio, w internecie można spotkać setki opisanych na ten temat historii i czasami aż nie wierzę w to, co czytam. Chyba dobrze trafiłam z klasą i w ogóle z rodziną, bo na wieść, że lubię też dziewczynki, odpowiedzieli tylko "ok", a nawet nie, bo im tego nie mówiłam. Po prostu się tym nie chwaliłam i wyszło jakoś w trakcie rozmowy, a oni mieli to kompletnie gdzieś, jakby to dla nich było całkowicie naturalne. Wydaje mi się, że to właśnie przez to ciężko jest mi pojąć tą szerzącą się nietolerancję i homofobię wśród ludzi. Przeraża mnie to. Ale dobrze, że gdzieś tam są jeszcze takie promyczki jak Jimin, które mają głęboko gdzieś opinię innych i nie oceniają przez pryzmat pieprzonej orientacji, która nie ma NIC do rzeczy. Ugh, zdenerwowałam się, przepraszam. Nienawidzę homofobii.
    Wzruszyło mnie zachowanie Jimina. Naprawdę, on jest takim kochanym aniołkiem, który poza tą seksowną stroną ma też drugą, uroczą i troskliwą twarz. Kocham go takiego. Normalnie też taki jest, a przynajmniej taki się pokazuje do kamery i jestem pewna, że wszystko to jest szczere - jego troska i wieczne zamartwianie się i wspieranie pozostałych członków. Ten człowiek to prawdziwe słoneczko, tak bardzo go kocham! I cieszę się, że takiego przedstawiłaś go w tym shocie.
    No patrz, jechałam autobusem i prawie się rozpłakałam tak przy ludziach, ech. Ja generalnie rzadko płaczę podczas czytania czegoś, ale mimo wszystko te ostatnie sceny mocno mnie tknęły i mną wstrząsnęły. Nie wiem, myslę, że takie sytuacje najbardziej pokazują prawdziwe uczucie i są najlepszym dowodem na jego istnienie. Jungkook tutaj wreszcie zaczął stawać o własnych siłach, a później rzeczywistość brutalnie podcięła mu nogi, dobijając do ziemi. Ale on się nie poddał, bo postanowił walczyć o swoje szczęście, o ich wspólną przyszłość. Bycie w takim związku musi być cholernie ciężkie i podziwiam go za odwagę. Moje serduszko prawie wyskoczyło z klatki piersiowej przy końcowej scenie i jestem ci cholernie wdzięczna, że pomimo smutnej treści zdecydowałaś się na happy end. Serio, przez jakąś część wykładu na uniwersytecie wrocławskim nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić i cały czas błądziłam myślami wśród tej pięknej historii.
    Dziękuję za napisanie czegoś takiego!
    Lecę komentować następną notkę.
    Przesyłam dużo uścisków! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za każdym razem, kiedy czytam czy piszę JiKooka myślę o tobie xD Pewnie dlatego, że to nie jest mój jakiś mega ulubiony pairing, ale za mną jesteś ty, która ich tak ubóstwia xD To jest na swój sposób urocze :>
      Generalnie sama nie spotkałam się z homofobią, ale mam kumpla geja. On potrafi śmieszkować ze swojej orientacji, ale często słyszę też od niego jakieś historie, kiedy wyszedł ze swoim chłopakiem na miasto czy coś... Nie zawsze są to miłe historie :/
      Mnie osobiście nie dotknął też problem znęcania się, ale moją przyjaciółkę tak i do tej pory wspomina to ze łzami w oczach.
      Nie potrafię tak idealnie się wczuć w osobę poniżaną, tym bardziej, że jeśli miałabym wpisać siebie w profil ofiara/dręczyciel, to raczej byłabym tym drugim, ale zawsze staram się czerpać z doświadczeń innych. Ostatnio znowu napatoczył się ten temat, pomyślałam trochę nad tym i wpadł mi do głowy właśnie pomysł na tego JiKooka.
      Więc tak, wbrew pozorom wszystko tutaj ma jakieś swoje tło w moim realnym życiu *-* Ale ciii...
      Cieszę się, że tobie nic takiego się nie przytrafiło. Trafiłaś na odpowiednich ludzi w takim razie ;)
      Co do samego shota... Nie wyszedł mi treściwie dokładnie tak, jakbym chciała, niemniej jednak cieszę się, że się spodobał :> Pamiętam, że miałam do tego jakąś inspirację (poza oczywiście rozmową z przyjaciółką), ale teraz zapomniałam co to było xD
      Thug life.
      TAK PRZY LUDZIACH?! Przepraszam xD I, o ile piszesz to oczywiście szczerze, to cieszę się, że cię to trochę tknęło (brzmi okrutnie, przepraszam znowu).
      Po co słuchać profesorka, kiedy można myśleć o jakimś ficku, prawda? xD free your mind i tak dalej...
      Dziękuję za twoją obecność tutaj <3
      Odwzajemniam uściski ♥♥♥ ^^

      Usuń